Metoda one brain - Okładka książki

Metoda one brain

    • nakład wyczerpany
    • ISBN: 83-7377-063-1;
    • Cena katalogowa: 28.80 zł;
    • Ilość stron: 176;
    • Oprawa: miękka;
    • Format: 16,5 x 24 cm;
    • Data ostatniego wydania: 2003;
    • Nr wydania: II;
    Janusz Nawrocki
    NW-Katarzyna Masłowska
    0
    1

    Metoda na miarę XXI wieku
    Łagodna, szybka i skuteczna!!!

    Metoda oparta jest o najnowsze osiągnięcia wiedzy na temat działania naszego mózgu. Pozwala m. in. na szybką i skuteczną poprawę w przypadku szeroko pojętych trudności w nauce (dysleksja, nadpobudliwość, trema, nerwice, specyficzne trudności w konkretnych przedmiotach szkolnych, relacje pomiędzy uczniem i nauczycielem, dzieckiem i rodzicem, grupą itd.).

    Pomaga też przy różnych dolegliwościach fizycznych, alergiach, w stanach depresji, fobii, uzależnień i obsesji. Przy jej pomocy udaje się rozjaśnić i rozwikłać wiele komplikacji w stosunkach międzyludzkich. Jej największymi zaletami jest łagodność, wszechstronność; szybkość, i skuteczność.

    W wielu krajach Europy (Węgry, Szwajcaria) osoby posługujące się metodą One Brain zatrudniane są w poradniach pedagogiczno-psychologicznych, w przychodniach służby zdrowia itd. Studiują ją nauczyciele, psycholodzy, lekarze i pielęgniarki, dziennikarze, urzędnicy, technicy, ale również rodzice, często uczestniczący w kursach wraz z dziećmi. Namacalnym rezultatem tej metody jest najczęściej natychmiastowa poprawa w nauce, (nawet o kilka stopni) polepszenie samopoczucia, zdrowia oraz poziomu i jakości życia.

    Fragment:
    Dom, przedszkole, szkoła
    W domu rodzinnym nasze dopiero co powstałe Ja spotyka się z innymi Ja. Dziecko jest maleńkie ciałem, co nie oznacza, że jest małe duchem. Wręcz odwrotnie. Jego Ja jest tak samo dojrzałe, jak nasze. Musi uczyć się poruszania i działania w świecie, który jest dla niego absolutnie nowy. W opozycji do wieloletnich doświadczeń starszych dzieci i dorosłych, w naszych realiach małe dziecko rzeczywiście niewiele umie. Jest jednak skonstruowane i wyposażone tak, by być najdoskonalszym urządzeniem do uczenia się. Szybkiego, skutecznego i mądrego. Dopóki mu w tym nie przeszkodzimy. I wtedy tak delikatny instrument, jak mózg dziecka, „psuje się”.

    Dzieci myślą twórczo
    Obserwujcie małe dzieci. Ich czółka są wypukłe, wysunięte do przodu, pełne bogatych niezwykłych pomysłów na życie i na zrobienie wszystkiego na swój własny sposób. Przednie płaty mózgu są ośrodkiem myślenia. Tu otwarcie czeka na swoje spełnienie świat dziecka. Tylne płaty mózgowe (potylica) są siedzibą wyłącznie starych sposobów, powielanych przez całe pokolenia, które nie czynią nas zbyt szczęśliwymi i twórczymi. To kopiujący stare modele zachowań świat dorosłych.
    Od samego początku przeprowadzamy dziecko w nasz świat, czyniąc to w brutalny, pełen ignorancji sposób. Przede wszystkim wagą własnego autorytetu, którego racje dziecko traktuje jak najwyższe prawa. Zawstydzaniem i wyszydzaniem jego posunięć, które często wydają nam się niezgrabne i niedostatecznie szybkie. Sami zawstydzani i wyśmiewani w dzieciństwie przenosimy teraz nasze poczucie wstydu i winy na potomstwo. Poza tym nie przyznajemy mu prawa do robienia błędów. Mylenie się jest nie tylko rzeczą ludzką, lecz także „trenażerem” pozwalającym nam zmienić się na lepsze. Dorośli nigdy się nie mylą – zawsze myli się dziecko! Upieramy się przy tym bez względu na rzeczywiste fakty.
    W domu autorytetami są rodzice, dziadkowie, ciotki i wujkowie oraz starsze rodzeństwo.

    Nie wiem, jak wam dogodzić?
    Później dziecko przychodzi do przedszkola. Nauczyło się już tego, że gdy chce, by je przyjęto i zaakceptowano, nie może być sobą, bo to przynosi tylko niezadowolenie, nagany, oburzenie i szykany. Teraz przyjdzie mu się dostosować do kolejnych autorytetów i ich wymagań. Nie dość, że często ma poczucie, że „nie chcemy go już w domu”, bolesne poczucie rozłąki z tym, co już poznało i pokochało, to musí jeszcze dodatkowo sprostać następnym oczekiwaniom. Lecz nie wie, jak to zrobić.
    Odblowywałam pewnego młodego człowieka. Miał problemy z nawiązaniem bliższej znajomości z dziewczynami. Bogdan (26 lat) przeżył bolesne rozczarowanie partnerskie, trwająca prawie cztery lata znajomość z dziewczyną zakończyła się rozstaniem. Przez kilka lat próbował zapomnieć o swoim bólu i rozczarowaniu. „Leczył” się spotkaniami z kolegami, uciekał w pracę.
    W czasie odblokowania odnaleźliśmy wiek przyczyny jego problemu – 3 lata. Matka oddała go wtedy do przedszkola. Emocja z barometru: rozczarowany, ziejący gniewem i pozbawiony miłości. Jakże wymowne! Ile rozczarowania w związku z kobietami: mamą, paniami w przedszkolu, dziewczyną. Tą mamą byłam ja.
    Mój syn

    Bogdan urodził się w czasie, gdy jeszcze studiowałam. Byłam stypendystką, zależało mi na tym, by studia skończyć w terminie, dlatego po krótkim urlopie macierzyńskim wróciłam na uczelnię, do Krakowa, odległego o trzy godziny jazdy od Cieszyna. Oddałam półrocznego malucha teściowej. Na stałe wróciłam do domu po roku.
    Bogdan był bardzo wrażliwym i mądrym dzieckiem. Podjęłam pracę i synem nadal zajmowała się dosyć autorytatywna babcia, która oczywiście pragnęła mu nieba przychylić. Chciałam, by dziecko wychowywane było w sposób „neutralny” i przy zachęcie całej mojej rodziny oddałam go do przedszkola. Po raz pierwszy, gdy miał niespełna 2,5 roku. Bardzo płakał, nie chcąc mnie wypuścić za drzwi. Oboje przeżywaliśmy niezwykłe stresujący okres w życiu. On walcząc o zabranie go z placówki, gdzie absolutnie nie mógł się zaaklimatyzować, ja opuszczając go co rano płaczącego i bardzo nieszczęśliwego. Koleżanki, oddające dzieci do tego samego przedszkola, opowiadały mi o tym, że jeszcze w godzinę po moim odejściu mały zanosił się od płaczu i mówił: Mamusia wyszła tylko po chlebuś i masełko i zaraz po mnie wróci. Nie dawałam mu takiej nadziei, przypuszczam, że takimi bajeczkami karmiły go przedszkolanki. Moja matka, sama nauczycielka, zachęcała mnie do tego, by wytrwać. Twierdziła, że dziecko musi się przyzwyczaić do życia w kolektywie. Wtedy syn zaczął chorować, zabraliśmy go z przedszkola.

    Nie potrzebuję popołudniowej drzemki!

    Po roku wrócił, lecz po naszej przeprowadzce, już do innego przedszkola. Był starszy i bardziej dojrzały, niemniej cierpiał nadal. Od drugiego roku życia nie odczuwał potrzeby spania po południu. W nocy spał bardzo dobrze, więc uznałam, że nie należy go do tego zmuszać. W przedszkolu nie respektowano jego odmienności, musiał leżakować i kiedy jak wszystkie żywe maluchy łaził i przeszkadzał innym dzieciom w spaniu, odstawiano go za parawan lub przykrywano oczy ręcznikiem. Rok przed pójściem do szkoły stany nerwicowe się pogłębiały, Bogdanek prawie codziennie rano odczuwał mdłości lub wymiotował. Nie chciałam, by przeżywał popołudniową męką i nudę na leżaku. Zabierałam go z przedszkola po obiedzie, prowadząc do babci, gdzie mógł się bawić i nie musiał bezczynnie leżeć. Stan się poprawił.
    Lecz to znakomicie zapowiadające się dziecko, które mówiło całym zdaniami w wieku półtora roku, w szkole okazało się przeciętnym uczniem. Wszystko obraca się wokół emocji: rozczarowany. Tym razem on okazał się rozczarowaniem dla nas, rodziców i dziadków. Jakże tragiczne i wymowne. Wtedy nie wiedziałam, jak mu pomóc, nie znałam jeszcze metody One Brain. Syn, który nie sprostał rodzicielskim naciskom i ambicjom. Zrozumiałam to dopiero teraz, lecz mam nadzieję, że nie jest zbyt późno ani dla niego, ani dla mnie.

    SiedZ i myśl!

    Model, który wprowadza nauka szkolna – to siedź cicho, najlepiej z założonymi z tyłu rękami, i ucz się. Tymczasem małe dzieci skonstruowane są przez naturę tak, by twórczo myślały i czuły się dobrze, gdy są w ruchu. Poza tym uczą się całym ciałem, w którym ręce nie są wyjątkiem.
    Budowa ciała małego dziecka to krótkie nogi i długi tułów: Te dzieci, by myśleć, muszą się poruszać. Ponad dwadzieścia minut siedzenia w ławce bez ruchu jest dla nich tak potwornie stresujące, że nie potrafią się skupić na działalności twórczej.

    Stój i myśl!

    Później wyrastają i w okresie dojrzewania ich budowa ciała diametralnie się zmienia. Mają długie pająkowate kończyny i krótki tułów. Taka budowa z natury rzeczy zmusza ich do siedzenia. By nie być w ciągłym stresie, by się skupić, muszą usiąść. W szkole natomiast wyciągamy te długonogie pająki z ławki i egzaminujemy na stojąco przed tablicą.
    Pewna mądra nauczycielka szkoły średniej zaobserwowała i wyciągnęła wnioski z następującej przygody. Jedna z jej uczennic, egzaminowana przed tablicą, na stojąco, w ogóle nie radziła sobie z tematem, odpowiadała chaotyczne i stąd jej oceny były bardzo słabe. Zbliżała się matura. Gdy miała zjawić się przed komisją, spodziewano się, że jej odpowiedzi nie będą lepsze. Co się jednak okazało? Gdy dziewczyna usiadła, odpowiadała śpiewająco. Zaintrygowana pani profesor zapytała o przyczynę Jak to się stało, że tak dobrze zdawałaś w czasie egzaminu maturalnego? Dziewczyna opowiedziała jej o swoim ogromnym stresie, odczuwanym w czasie egzekwowania wiedzy na stojąco. Gdy usiadłam, wszystko w mojej głowie wróciło na miejsce, nagle wiedziałam, że poradzę sobie z maturą doskonale. Na Boga, dziewczyno, dlaczego nie powiedziałaś o tym wcześniej? – zawołała nauczycielka. Od tej pory w klasie na jej lekcji zawsze pierwsza środkowa ławka jest wolna, tam na siedząco egzaminuje swoich uczniów, a rezultaty są zdumiewające.
    Nieznajomość tych faktów stawia pomiędzy nauczyciela a dziecko barierę nie do pokonania – piętrzący się stres.

      • nakład wyczerpany
      ZAPISZ SIĘ